Słodki żywot. Moja Historia
"Słodki żywot. Moja historia" - Powieść biograficzna  
  Strona Glowna
  Kontakt z autorem
  Newsy
  Galeria
  Fragmenty ksiazki
  Wiersz tygodnia
  Księga gości
  Konkurs
  Podroze
  Porady i Ciekawostki
  Dołącz do Grupy na NK
Adam Dobrotka copyright © 2013
Fragmenty ksiazki

                                                 Wybrane fragmenty - 

 

"...Opuszczamy pokój, skuwa mi ręce kajdankami założonymi do tyłu, ale tylko na pokaz przed innymi współpracownikami bądź więźniami, ponieważ śmiało mógłbym się oswobodzić. Kiedyś w Polsce wylądowałem w komisariacie na przesłuchaniu w sprawie niedoszłych teściów. Widziałem jakiegoś małolata na korytarzu z twarzą schowaną za dłoniami, a spod nich wypływała i ciekła na spodnie oraz na podłogę krew. Domyśliłem się, że zgrywał chojraka, więc przykuli go do kaloryfera, obili ryj i cwaniakowanie się skończyło. Wizja tej sceny z wiadomych przyczyn powraca do mnie w tej chwili, w tak wyrazistej formie jak nigdy wcześniej. Mam tylko nadzieję, że to nie ja zaraz będę chował facjatę i to nie moja krew będzie przyczyną zapaskudzenia wypolerowanej podłogi. Eddie okazuje się bardzo ludzki i nie tylko do mnie, ale do każdego tematu podchodzi indywidualnie. Idąc korytarzem między drzwiami z małymi okienkami i zamkniętymi od zewnątrz, tłumaczy, że taka jest procedura, musi założyć mi kajdanki na wypadek, gdyby w korytarzu pojawił się jakiś cywil, ponieważ do bloku więziennego jeszcze nie dotarliśmy i kręci się tu mnóstwo ludzi pracujących dla systemu, ale niezwiązanych z samym więzieniem. Pytam go, czy już wiedzą, gdzie mnie osadzą, a on, widząc przerazenie na mojej twarzy, recytuje jakby podręcznikowe zdanie:
 
 – Pierwsze dwadzieścia cztery godziny musisz pozostać pod stałą obserwacją kamer. Dostaniesz jednoosobową celę, ale tylko na jeden dzień. Decyzja zostanie podjęta po tym okresie i wpłynie na nią bezpośrednio twoje zachowanie w pierwszej dobie ograniczenia wolności.

Chwila namysłu nad tą jedynką. Tylko dla mnie, co prawda zaledwie do jutra, ale i to dobre. I dalej zgrywam dowcipnisia albo staram się z nim troszkę spoufalić.
 
– Tak bardzo interesuje was, co robię pod celą, że będziecie się na mnie gapić przez całą dobę? – pytam. Udaje, że w ogóle mnie nie słyszał. Na całej długości lewej ściany łóżko na sprężynach, po prawej wychodek, dalej mała umywalka, a w prawym rogu stoliczek, na nim telewizorek, kuchenna wersja, ale działa! Małe okno jest, ale nic przez nie nie widać, bo zamalowane albo zalepione czymś od zewnątrz. Mimo że w samotności, pierwsza doba mija prędko. Nie mogę spać, rozmyślam, co stanie się z moim mieszkaniem, pracą, jak wytłumaczę to córce, jak jej mama wykorzysta to przeciwko mnie. Odgłosy więzienia nie pozostawiają pola wyobraźni, właściwie każdy szczegół jest wykrzykiwany:
 
– Nie łam mi nogi, zejdź ze mnie!
 
Albo:
 
– Oj, Jezu, on mnie zabije!
 
 Lub gdy ktoś wygrywa w karty...
 
– Wygrałem!!! Cokolwiek się dzieje w małych celach, rozchodzi się to na wszystkie piętra i oddziały. Trochę to przypomina kolonie. Opiekunowie idą spać, a podopieczni czmychają do pokoi obok na pogawędki – w tym przypadku listownie od okna do okna – romanse bądź porachunki. Zamiast pasty do zębów w „zieloną noc” tutaj bardziej popularna jest wazelina. Krzyki i wrzaski oddziaływają na umysł dość prędko. Co to jest? Co się dzieje? Kto ma takie prawo, aby mnie tutaj zamknąć i trzymać? Ograniczenie wolności doskwiera w olbrzymim stopniu i nie sposób to opisać. Nikomu też nie życzę tego zasmakować. Przytłacza ogólna agresja czająca się na każdym kroku, od współwięźniów po opiekunów. Któryś z narządów wewnętrznych w brzuchu nieźle się nałykał strachu i wywija się we wszystkie strony świata, boli i przez to nie myślę nawet o spróbowaniu kolacji, która została mi przyniesiona do celi przez innego osadzonego. Strażnik, który otworzył drzwi, tylko się wydziera;

– Szybciej! Nie rozmawiać! Bierz od niego michę, szybciej! Nie rozmawiać!
 
Rano z worami pod oczami idę na stołówkę zobaczyć swoich przyszłych towarzyszy niedoli w więzieniu. Spodziewałem się większych zakapiorów, ale „nie oceniaj książki po okładce”. Dosiadam się do stolika, gdzie nikt nie rozmawia, znaczy, że jeszcze się nie znają i może tak jak ja dopiero niedawno przekroczyli bramy kryminału. Wszyscy w tych więziennych mundurkach wyglądamy podobnie, więc już troszkę utożsamiam się z całą resztą. Kładę tacę na ławie i pytam pierwszego obok mnie, a właściwie mruczę do siebie, co oczywiście ma znaczyć, czy jest tu wolne. Nawet nic nie odpowiada, tylko się troszkę przesuwa i robi mi więcej miejsca. Tego się nie spodziewałem, całą noc rozmyślałem nad tą chwilą, jak będzie to wyglądać. Dostanę w mordę na dzień dobry od jakiegoś cwaniaczka z bombką w nosie albo dostanę łomot od wszystkich za to, że jestem nowy i muszę się sprawdzić jako twardziel? A tu taka miła niespodzianka. Miły facecik jeszcze robi mi miejsce. Mimo że wszystkie stoliki coś tam szepczą do siebie, nasz milczy. Ja też nic nie mówię, troszkę nosi mnie, aby chociaż się przedstawić, ale jeszcze będzie ku temu okazja. Dzisiaj widzę, że wszyscy jeszcze zszokowani świeżością i zmianami. Czuje się wrogie spojrzenia i mam wrażenie, że z przebywających tu kilkudziesięciu chłopów mógłbym wytypować potencjalnych seryjnych morderców czy przywódców gangów. Po śniadaniu idę od swojej celi, ale zaraz po zamknięciu drzwi ponownie się otwierają i klawisz informuje mnie, że cela już jest dla mnie gotowa. A więc zaczyna się. To dotychczas były wakacje, teraz zacznie się piekło. Horror o zaostrzonym rygorze. Wchodzę do nowej celi ze strażnikiem i to on mnie przedstawia. Cela niewiele większa od tej, w której spędziłem ostatnią noc sam, ale przynajmniej są okna, przez które widać nie tylko dziedziniec zakładu, ale i ruch uliczny w mieście. Dwaj Irlandczycy, Brandon i Alan, oraz Białorusin Denis. Tutaj po raz pierwszy spotykam Alana, chłopaka, który mimo spędzonych w kryminale trzech lat nie pasuje do niego w ogóle. Inteligentny, kulturalny, a do tego z głową pełną pomysłów na interesy – legalne. Mówi o nich bez przerwy. Drugi z nich, Brandon, należy do rodziny Nakersow, tutejszych Cyganów, i we krwi ma kradzieże, włamy, chamstwo i cwaniactwo, jak również rasizm, o czym niejeden raz miałem okazję się przekonać. A Denis, bo tak naprawdę nazywa się mój trzeci współlokator, jest przeciętnym gangsterem czy bandytą. Jak kto woli. Odsiaduje wyrok za porwanie, ale chwali się, że zrobił jeszcze bank, którego sąd mu nie przybił, bo nie udowodnili mu tego. Wszystkiego dokonał u siebie w kraju, a tutaj, jak widać, nie dość skutecznie się ukrywał. Nasza Czwórka Drombo. Porywczy Cygan, pospolity bandzior rodem z Rosji, sympatyczny morderca i ja, wpakowany między to wszystko za to, że nie miałem opłaconego podatku drogowego. Cela nr 12, blok B, pawilon trzeci – mój aktualny adres ważny przez najbliższe trzy miesiące. Po wejściu do mojej nowej celi żaden z nas nie rwie się do rozmowy prócz Brandona.
 
– Skąd jesteś? – mamrocze z niebywale trudnym do zrozumienia akcentem.
 
 – Z Mullingar, ale jestem Polakiem – taka standardowa odpowiedź na podobne pytanie. Gdybym powiedział, że z Polski, to kolejne pytanie dotyczyłoby tego, gdzie mieszkam w Irlandii. Teraz już słyszał mój akcent i gdybym powiedział tylko, że z Mullingar, to... itd.
 
– Znasz Joego albo Martina?

W Mullingar mieszkają dwie największe rodziny przedstawicieli kultury cygańskiej i wszyscy ich znają, ale inni zawsze o to pytają. Ja dodatkowo miałem dość częsty kontakt w sklepie z przedstawicielami tych dwóch rodzin przy okazji użerania się z niesfornymi klientami, więc nie skłamię, kiedy potwierdzę. Odpowiadam, że tak, ale to już koniec tematu. Wytatuowany od stop do głów w motywy celtyckie około trzydziestoletni Brandon wskazuje na pryczę pod drzwiami, co biorę za sygnał dla mnie. Kładę tam swoje rzeczy i siadam. Wrzask:
 
– A ciebie to już pojebało? – rozpoznawalny, choć niezrozumiały akcent zrywa mnie na równe nogi.
 
– Co? O co chodzi? – dopytuję się. Wszyscy się na mnie patrzą, jakbym zrobił coś źle, ale ja tylko wzruszam ramionami i kręcę na boki głową na znak, że nie wiem, o co chodzi. Teraz tłumaczy Denis:
 
– Siadając dzisiaj na śniadaniu z lamusami, wysłałeś do wszystkich wiadomość, że nie jesteś w naszej wspólnej hierarchii, więc teraz nie będziesz siadał z nami. Możesz siedzieć tylko wtedy, kiedy my stoimy albo nie ma nas w celi.

Wiedziałem, że to śniadanko było coś za piękne. Tak to już jest w kryminale. Liczy się ilość, a nie jakość. Nie znają mnie, a chcą mnie uznać za jednego z nich. W liczbie siła. Muszę tłumaczyć wszystko od początku, że nie wiedziałem, że pierwszy raz jestem w miejscu takim jak to, i pytam, o co chodzi z tą przynależnością do tej więziennej wspólnoty, ale jeden przez drugiego tylko tajemniczo rzucają:
 
– Posiedzisz, to zobaczysz.

Jak na razie rozumiem tylko tyle, że na stołówce mam siadać tam, gdzie mnie nie chcą. Jedynym współosadzonym, z którym zakumplowałem się na tyle, aby mu się zwierzać z przemyśleń oraz dzielić się z nim informacjami o planach innych współwięźniów jest młody Irlandczyk z celi. To on ustawia mnie tak, abym jak najwięcej słyszał. Jest to niemal obowiązek, aby przekazywać sobie każde zdanie zamienione z kimś z innego bloku, coś w rodzaju poczty pantoflowej. Pozyskują informacje, filtrują i wiadomość zawsze dochodzi do adresata, ale ja w to się nie bawię. Nie chcę wciągać się w intrygi, a później płacić, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, za błędnie przekazywane słowa. Dranie tak się wycwanili, że kiedy nie ma się do czego przyczepić, każą tamtej stronie mówić mi coś innego, a ja na końcu, kiedy okazuje się, że błędnie przekazałem wiadomość, muszę bulić. Gotówka albo fanty. Przyjmują każdą walutę oraz wszystkie przedmioty, które nie są dostępne w celi, takie jak: kabel z europejską wtyczką, każdy ręcznik, który jest większy od ściereczki w kuchni, baterie, bez różnicy czy zużyta czy naładowana – wydłubują z nich czarną maź, ogrzewają zapalniczką, mieszają z szamponem do włosów i mają tusz do tatuowania, o który dość ciężko w irlandzkich kryminałach. Tracę za każdym razem po 10 euro albo koszulkę czy maszynkę do golenia. W końcu przestaję rozumieć, co do mnie mówią, i zaprzestaję tej głupiej gry, twierdzę, że nie mówię po angielsku i nie będę przekazywał żadnych informacji. Kontakt z innymi blokami nawiązujemy poprzez spacerniak. Jest to prostokąt – czterdzieści cztery małe kroczki długości na dwanaście szerokości, obity blachą na wysokość trzech metrów. Każdy blok posiada taki sam, oddzielony od siebie o kilka metrów, dlatego nie widzimy się, tylko krzyczymy do siebie. Są to krótkie, zakodowane wiadomości: najpierw imię lub ksywa – nigdy nazwisko – osoby, do której jest adresowana wiadomość, a później treść: – Joe, blok H, cela nr 9, leci do ciebie „zachodem”. Więźniowie nigdy nie wręczają sobie większych kwot w gotówce, interesy kwitną w najlepsze nie tylko poza murami, ale przede wszystkim w ich obrębie, a rodziny na zewnątrz dopilnowują, aby gotówka wpadała w odpowiednie ręce. Rodzina, przyjaciele, znajomi, wspólnicy itp. posyłają drugiej rodzinie pieniądze najpopularniejszym na wyspach sposobem – Western (z ang. zachodni) Union. Pokrótce – Joe z dziewiątki, właśnie się z tobą rozliczyłem. Jesteśmy kwita za ostatnią sprawę, więc możemy kontynuować biznes, bo jak widzisz, jestem dobrze zorganizowany na zewnątrz i wypłacalny. Kiedy na spacer wychodzi nasz budynek, maksymalnie dwanaście osób, sąsiedni blok właśnie kończy i to jest moment testu gardła, ponieważ każdy ma coś do powiedzenia. Czasem widać żartownisiów, którzy tylko drą ryje, aby zagłuszyć lub udaremnić przekazanie treści wiadomości.
"





 
Dołącz do grupy  
 
 
Z powodu śmierci rodziców, w wieku kiedy byłem jeszcze szczeniakiem, a ulice na warszawskiej Pradze ponaginały moją osobowość, dzięki łatwemu dostępowi do narkotyków, z powodu prześladowania mnie przez byłych policjantów, zastraszania przez nich rodziny, groźby pozbawienia mnie życia postanowiłem uciekać z kraju wraz z... córką jednego z tych bandytów. Był rok 2004 i wszystkie kierunki emigracyjne prowadziły na Wyspy Brytyjskie. Nas wywiało do Irlandii. I tam nas znaleźli prześladowcy. Wydawało się, że przyjście na świat córeczki odmieni mój los, tymczasem jej choroba w wieku trzech lat i groźba utraty przez nią wzroku zwaliły się na mnie jak grom z jasnego nieba i wyzwoliły potężny strach o zdrowie mego ukochanego dziecka i o jego przyszłość. W końcu też małe porównanie systemów - szpitalnego, dzięki mojemu upadkowi z mostu, i więziennictwa poprzez wyrok skazujący mnie na trzymiesięczny pobyt w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wreszcie nieudana ucieczka przed wpływami irlandzkiej pogody oraz przed krajanami z rozsypanych wsi i miast z całej Polski, zamieszkującymi teraz małe miasteczko na środku Zielonej Wyspy. Ucieczka przed samym sobą, która, miałem nadzieję, odmieni mój punkt widzenia świata - samotna podróż do Indochin. Zmieniło to mój pogląd na wszystko, co mnie otacza, i nauczyłem się doceniać każdą chwilę. Przecież mam przyjemność oraz zaszczyt być w gronie żywych. Niestety, podróż moja nie zgubiła ogona o dość łagodnie brzmiącym imieniu - `Pech`, dlatego nie tylko rozdział o moim samotnym wypadzie może stwarzać dość zabawne sytuacje dla czytającego. I tylko dla czytającego.  
 
 
Adam Dobrotka - autor  
  Adam Dobrotka urodził się 3 maja 1979 r. na warszawskiej Pradze. W 1994 r. ukończył szkołę podstawowa, a w 1997 szkołę średnią - liceum dziennikarskie. Doskonale włada językiem angielskim, węgierskim, czeskim oraz słowa- ckim, dlatego uczestniczył w rozmowach z handlowcami z Europy Wschodniej dla sklepu, w którym zaczął pracę zaraz po wyjeździe z Polski. W międzyczasie podróżował i zbierał materiały do książki. Od lat młodzieńczych działał społecznie. Pracując z polską klientelą, angażował się w działalność organizacji społecznych (partia Fianna Fail w rządzie irlandzkim). Ma żonę węgierkę, Monikę, i córkę Natalię. Mieszka w Mullingar, w Irlandii.  
Recenzje klientów  
  Anna Paczek 5 maj 2013
"W życiu każdego z nas pojawiają się czasem książki zdolne zmienić nasz światopogląd. W ciągu całego naszego życia spotykamy zaledwie kilka z nich, lecz każda z osobna ma wielką moc oddziaływania na naszą wyobraźnię oraz psychikę. Po przeczytaniu takiej książki nasz świat wydaje się nieco inny ? a może to my patrzymy na niego w odmienny sposób. Są to teksty wyjątkowe, niezapomniane, magiczne. Jedną z takich książek jest dla mnie - Słodki żywot. Moja historia - polecam."
 
Dzisiaj stronę odwiedziło już 10 odwiedzający (12 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja